535 dni Potopu, część III

535 dni Potopu, część III

Sienkiewicz – „Potop” – kino (1)

Kiedy w roku 1966 w redakcji tygodnika „Kultura” toczyła się dyskusja „Czy i jak ekranizować Sienkiewicza”, jeden z jej uczestników powiedział, że sfilmowanie „Trylogii” należy do naszych obowiązków narodowych, podobnie jak regulacja Wisły. Proponowano, by dzieła Sienkiewicza potraktować jako materiał na ambitny film przygodowy; broniono przy tym tego gatunku i twierdzono, że „przygodowość” nie jest określeniem pejoratywnym ani obniżającym artystyczną rangę przedsięwzięcia.

Podobnego zdania był także profesor Kazimierz Wyka w swym studium „O nową drogę do Sienkiewicza”. Skąd Sienkiewicz – pytał – znał żywe pierwowzory ludzkich typów, postaci, zachowań się, motywacji czynów, tak powszechne w „Trylogii”. Gdzie poznał sytuacje życiowe wymagające natychmiastowej decyzji, odwagi, męskiego opanowania, fizycznej sprawności? Na pewno nie pośród własnych kolegów ani warszawskich pozytywistów, z którymi dzielił lokale redakcyjne. Profesor Wyka udowadniał, że Sienkiewicz znalazł je na amerykańskim Dzikim Zacho­dzie w następnym dziesięcioleciu po Wojnie Secesyjnej wśród osadników Far Westu. Dzisiejszą poczytność tego pisarza tłumaczył więc tym, że jego książki sąsiadują obecnie z filmem, z jego określoną i niezmiernie popularną odmianą – westernem.

 

Dawne spory

Ale czy tylko przygody, żywego tempa akcji, pełnokrwistych bohaterów, batalistycznych emocji szukamy dzisiaj w Sienkiewiczowskich adaptacjach filmowych? Czy można pominąć zupełnym milczeniem to, co o Sienkiewiczu pisali Prus, Brzozowski i Nałkowski? Czy emocje wokół „Trylogii” mogą dzisiaj przejawić się już tylko w groteskowej awanturze „narodowej” na łamach prasy o obsadzie roli Kmicica? Dziewięćdziesiąt lat sporów: zachwytów i nagan. „Dla Sienkiewicza malowniczość i charaktery osób mogą być rzeczą główną, dokładność i zjawiska społeczne podrzędną i ma prawo to robić, ma wszelkie prawo, lecz krytyka nie ma prawa nazywać tego — »historiozofią«” — to opinia Prusa z roku 1884.

Wacław Nałkowski w roku 1904 atakuje autora „Trylogii” i „Krzyżaków” za myślową ucieczkę „w dawne rycerskie czasy barwnych strojów i świetnych zbroi, w czasy dzielności fizycznej, a zarazem tępoty umysłowej”, za „obcowanie z rycerzami odważnymi jak lwy, a głupimi jak osły, branie przez imaginację udziału w ich »zdrowej« miłości”. Wreszcie Stanisław Brzozowski w „Legendzie Młodej Polski” oraz w artykule z roku 1905 „Sienkiewicz – pocieszyciel burżuazji” pisał: „W umyśle Sienkiewicza cała sfera bytu, cała forma życia, cała szlachetczyzna polska wyżłobiła swoje formy tak, że może on widzieć świat tylko przez ich pryzmat i wszystkiego, co się z tymi formami nie godzi, nie widzi”; „Ilekroć dotknie się on historii, tworzy karykaturę, mimowolną i upokarzającą parodię, [...] parodię złośliwą, [...] piekącą jak hańba [...]. Z nędzy ojczyzny swojej, jej ciemnoty, barbarzyństwa, upodlenia, wysnuwa dla was wszystkich fascynującą baśń ten jedyny w swoim rodzaju Sclavus saltans”; „Pogoda, płynąca z nierozumu, niepamięci, niedostrzegania, jest hańbą dla istoty myślącej. Popularność Sienkiewicza pośród warstw ludowych to zaraza szlacheckiego lenistwa duchowego zaszczepiona im”.

Spór o Sienkiewicza, spór o „Trylogię” należy już do przeszłości. „Te zarzuty – pisze współczesny krytyk, Andrzej Kijowski – weszły do historii literatury polskiej razem z Sienkiewiczem, są z nim nierozłączne i jak on klasyczne. Walka z Sienkiewiczem jako ideologiem byłaby dziś równie anachroniczna, jak anachroniczne byłoby uznanie go za ideologa”.

 

Pokrzepienie czy refleksja?

Adam Kersten, historyk, profesor Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, od dawna zajmuje się wiekiem XVII. Przed kilkunastu laty opublikował pracę poświęconą analizie „Nowej Gigantomachii” księdza Augustyna Kordeckiego, przeora Jasnej Góry, Roku Pańskiego 1655, dzisiaj czekamy na jego nową książkę o genezie, przebiegu i znaczeniu oblężenia klasztoru częstochowskiego w pierwszych, tragicznych miesiącach najazdu szwedzkiego. Inna praca Kerstena „Sienkiewicz – »Potop« – Historia”, bestseller z roku 1966, ukazała się w nowym, drugim i poprawionym wydaniu na półkach księgarskich na kilka miesięcy przed premierą filmowego „Potopu”. Dodajmy, że premiera ta odbyła się także dzięki osobistemu udziałowi profesora Kerstena. Gdy w czołówce „Pana Wołodyjowskiego” jego nazwisko wymieniano w rubryce „konsultacja historyczno-obyczajowa”, to w czołówce „Potopu” znajdujemy je dwukrotnie – jako współscenarzysty (obok Jerzego Hoffmana i Wojciecha Żukrowskiego) oraz jako kierownika naukowego. Czy więc i Kersten także uważa, że emocje społeczne, kryjące się za bardzo daleką przeszłością, dzisiaj już w znacznym stopniu wygasły, a cały spór o „Trylogię” należy całkowicie do historii polskiej literatury i publicystyki?

Odpowiedź znajduję we fragmencie wspomnianej książki: „Tak sądziłem w 1965 r., przygotowując pierwsze wydanie [...]. Późniejsze doświadczenia zmieniły nieco moje sądy, nazbyt, jak się okazało, optymistyczne. Irracjonalizm, wprzęganie historii w służbę aktualnej działalności, ciągle nam jeszcze zagraża, a rozbudzone emocje społeczeństwa potrafią być wciąż silne. I niewielką pociechą jest świadomość, iż domu pisarza lub historyka nie zgadzającego się z obowiązującymi stereotypami myślowymi nie musi już strzec żona z karabinem, jak to było u Boya-Żeleńskiego po ukazaniu się »Marysieńki«. Słowami można również skutecznie zabijać, wiemy zaś dobrze, czym w pewnym momencie mogło grozić głoszenie poglądów, które zostały uznane za »nihilizm narodowy«, bo miały służyć refleksji i głębszemu zrozumieniu przeszłości, a nie »podnosić na duchu, podniecać i wzruszać«”. I dlatego – mówi Kersten – nie należy zapominać o krytykach, którzy nieraz reprezentowali myśli bardziej postępowe i nowoczesne niż krzepiciele serc.

– Która z tych krytyk wydaje się panu najbardziej trafna? Prusa? Nałkowskiego? Brzozowskiego?

– Zapomniała pani o Gombrowiczu: „Czytam Sienkiewicza. Dręcząca lektura. Mówimy: to dosyć kiepskie, i czytamy dalej. Powiadamy: ależ to taniocha – i nie możemy się oderwać. Wykrzykujemy: nieznośna opera! i czytamy w dalszym ciągu, urzeczeni”. A później ten ciąg paradoksów: „Potężny geniusz! – i nigdy chyba nie było tak pierwszorzędnego pisarza drugorzędnego. To Homer drugiej kategorii, to Dumas Ojciec pierwszej klasy”.

– Ale Gombrowicz dodawał także, że trudno w dziejach literatury o przykład podobnego oczarowania narodu, bardziej magicznego wpływu na wyobraźnię mas. „Sienkiewicz – pisał autor »Ferdydurke« – ten magik, ten uwodziciel, wsadził nam w głowy Kmicica wraz z Wołodyjowskim oraz Panem Hetmanem Wielkim i zakorkował je”. A chociaż „Trylogia” jest już dzisiaj w coraz mniejszym stopniu „książką do nabożeństwa” czy „narodową biblią”, to jednak jej poczytność nadal jest olbrzymia. Stąd chyba to zdanie, że jej ekranizacja jest dla nas takim samym obowiązkiem narodowym jak regulacja Wisły. A pan został wplątany w tę imprezę, którą trawestując tytuł pana książki, nazwałabym: „Sienkiewicz – »Potop« – kino”. Kiedy to się zaczęło?

–  Jeszcze przy „Wołodyjowskim”, a niedługo po premierze tego filmu, w roku 1969, Hoffman zaproponował mi współpracę przy scenariuszu „Potopu”.

– Jaki miał być „klucz” tej kolejnej adaptacji Sienkiewicza?

– To samo pytanie padało w pierwszych dyskusjach scenariuszowych w zespole. Pytał o ten klucz złośliwie Krzysztof Teodor Toeplitz. Był przeciwnikiem ekranizacji Sienkiewicza. Ale decyzja już zapadła, a argumentem przemawiającym na jej korzyść był i obowiązek społeczny czy narodowy, i pewne wzorce moralne, które ta książka proponuje nowemu, młodemu pokoleniu czytelników.

Nie odpowiedź na pytanie: „Czy należy adaptować »Potop«?”, lecz odpowiedź: „Jak go adaptować?”, stała się najważniejsza i trwała przez cały czas pracy: od momentu gdy zaczęliśmy pisać scenariusz, aż do maja 1973 roku, gdy zakończono zdjęcia. Najistotniejsze przy opracowaniu scenariusza wydawało mi się przekazanie pewnych treści emocjonalnych, refleksji nad normami moralnymi obowiązku i wierności. Ta podstawowa sprawa, którą starałem się forsować, sprowadza się do następującej fabuły. Otóż jest taki młody zwierzak. Nazywa się Kmicic. Pali, morduje i grabi. Trochę dla ojczyzny, ale przede wszystkim dla prywaty. Później zapędza się w tym zabijaniu i zabija w imię niesłusznej sprawy. Jeszcze później – zabija już w słusznej sprawie. Ale gdyby żył dzisiaj, mógłby stopniowo i powoli zacząć się zastanawiać, czy zabijanie w ogóle ma sens.

To jest bardzo mocno przeprowadzone w scenariuszu, słabiej, niestety, na ekranie. Ale jednak istnieje. A tylko taki bohater miał przecież szansę, by trafić do dzisiejszych dwudziestolatków. Zresztą Olbrychski, już w pierwszej rozmowie, gdy Hoffman proponował mu rolę Kmicica, pytał: „A kogo ja mam właściwie grać: Fanfana Tulipana? zabijakę? bohatera narodowego?”. Sądzę, że w ostatecznym rachunku Olbrychskiemu udało się w ekranowej postaci Kmicica dać syntezę: XVII-wiecznego żołnierza-zabijaki, tak jak to pokazują ówczesne pamiętniki, Paska przede wszystkim, i targanego konfliktami moralnymi młodego człowieka połowy wieku XX. Filmowy „Potop” mógł być niemal wszystkim, mieścić się w ramach każdego ze znanych gatunków: baśni, westernu, melodramatu w stylu XVII-wiecznej „Love Story”, wielkiego dramatu narodowego czy epopei. Korzysta wprawdzie z każdej z tych konwencji, ale nie sposób jednoznacznie określić go gatunkowo. Podobnie zresztą, jak powieści Sienkiewicza.

– A więc wierność przede wszystkim. Ale autorowi czy historii?

– Sienkiewiczowi, chociaż tutaj ta „wierność” pojęta jest nieco inaczej niż w ekranowym „Panu Wołodyjowskim”. Żeby to wyjaśnić rysuję zawsze trójkąt. Jego wierzchołek to historia, wiek XVII, a podstawa: powieść, wiek XIX oraz współczesność, druga połowa wieku XX. Nie jest to trójkąt równoramienny, albowiem czas historyczny mierzy się nie latami, lecz ilością zmian. I dlatego to ramię trójkąta, które łączy Sienkiewicza i bohaterów „Trylogii” jest krótsze od ramienia wskazującego czas, który upłynął między powstaniem powieści a rokiem 1974, gdy miliony widzów oglądają w kinie przygody chorążego orszańskiego.

„Pan Wołodyjowski” bliższy był XIX-wiecznemu odczytaniu powieści. Decydowała o tym nie tylko najdalej posunięta wierność wobec literackiego pierwowzoru, ale także obraz, gra aktorska. Większość aktorów grała po prostu Fredrę, fredrowski stereotyp szlachty, niezmiernie odległy od zachowania i reakcji ludzi XVII stulecia. Kiedy przystępowaliśmy do pisania scenariusza „Potopu”, uzgodniliśmy, że mimo założenia: „film powinien jak najmniej odstępować od powieści”, należy wzmocnić ramię łączące czas akcji i czas realizacji filmu, wiek XVII i wiek XX. Nie tylko dlatego, że wojna polsko-szwedzka ukazana została przez Sienkiewicza poprzez pryzmat XIX-wiecznej mentalności, ale także dlatego, że współczesny czytelnik odczytuje „Trylogię” zupełnie inaczej niż czytelnik pod koniec ubiegłego stulecia; zmieniła się nasza wyobraźnia i nasze ciągi skojarzeń. Wystarczy przykład najprostszy: ideał kobiecej urody. Dzisiaj panna Billewiczówna musi być zupełnie inna niż Oleńka, która mogłaby się spodobać dziadkowi obecnego dwudziestolatka. Nie przypomina więc ani wizerunku odmalowanego przez Sienkiewicza ani XVII-wiecznej piękności ze szlacheckiego dworku.

komentarzy