Kompozytor Michał Karcz po ślubie ze sprinterką Jadwigą Fołtasiówną jest traktowany tylko jako „mąż sławnej żony”. Jego zawodowe sukcesy są niezauważalne dla mediów, w odróżnieniu od sukcesów sportowych Jadwigi. Karcz nie wytrzymuje presji i rozstaje się z żoną - nie może jednak bez niej żyć.
W warszawskim urzędzie stanu cywilnego odbywa się ślub gwiazdy polskiego sportu - sprinterki Jadwigi Fołtasiówny. Całe wydarzenia filmuje Polska Kronika Filmowa. Mąż Fołtasiówmy, Michał Karcz jest wyraźnie zawstydzony i zakłopotany takim zainteresowaniem filmowców i zwykłych ludzi, którzy tłumnie przybyli na ślub.
Karcz jest cenionym kompozytorem współpracującym z filharmoniami na całym świecie. Ostatnio jednak napisał specjalnie dla żony popularną piosenkę miłosną. Chce ją zaśpiewać podczas pierwszego wolnego popołudnia, które mogą razem spędzić w swoim nowym mieszkaniu. Niestety, kiedy zaczyna grać pierwsze takty, do mieszkania przychodzą trener Jadwigi, Mamczyk i bokser Ciapuła. Wnoszą prezenty ślubne, które przyszły na adres klubu. Młodzi małżonkowie dostali same zegary, większość z nich z podobiznami sportowców.
Tego samego popołudnia do Karcza przyjeżdża z Włocławka jego dawny profesor z córką Renatą. Chciałby jej pokazać Warszawę, lecz zamiast tego zaczyna z Karczem dysputę o jego nowej kompozycji. Renata jest wściekła - zna ojca, wie, że zaraz zapomni, po co tu przyjechali, a potem trzeba będzie śpieszyć się na dworzec. Fołatasiówna proponuje więc, by Ciapuła wraz z Mamczykiem oprowadzili Renatę po Warszawie. Mamczyk się wykręca, ale Ciapuła, wyraźnie zainteresowany dziewczyną, chętnie pokazuje jej różne miejsca w stolicy - jednak tylko takie, które wiążą się ze sportem.
Młodzi małżonkowie są szczęśliwi. Niemniej Michała coraz bardziej męczy to, że ciągle są nachodzeni są przez Mamczyka i innych działaczy sportowych. Mało tego, Mamczyk, chcąc by Jadwiga miała więcej wolnego czasu i mniej codziennych obowiązków, zatrudnia dla niej pomoc domową, niejaką panią Kowalską. Kowalska wprowadza jednak w domu Karcza i Fołtasióny niemalże wojskowy rygor: wstawanie o siódmej, zdrowa dieta, zakaz palenia. Po krótkim czasie małżonkowie są tak zmęczeni różnymi nakazami, że wybierają się potajemnie do restauracji, by zjeść coś niezdrowego. Tam jednak również dopada ich Mamczyk.
Tymczasem przed małżonkami stoją wielkie zawodowe wyzwania: Fołtasiównę czekają ważne zawody, a Karcz dostaje list od dyrekcji festiwalu w Edynburgu informujący, że jego kompozycja zdobyła pierwszą nagrodę w konkursie. Laureat ma osobiście dyrygować orkiestrą podczas prawykonania utworu. Michał rozpoczyna starania o paszport, jednak żaden z urzędników nie chce pomóc kompozytorowi ‒ nikt go nie zna. Wydaje się, że tylko dzięki koneksjom żony uda się załatwić potrzebne do wyjazdu dokumenty.
Pan profesor, który powtórnie przyjeżdża z córką do Warszawy, współczuje mu roli męża swojej żony. Jadwiga robi jednak wszystko, by Michał nie czuł się gorszy. To nie jej wina, że gazety i telewizja interesują się wyłącznie jej sukcesami, prawie zupełnie przemilczając sukces Michała w Edynburgu.
Któregoś wieczoru, podczas zakrapianej kolacji, Michał wyrzuca trenerowi Mamczykowi, że nie życzy sobie jego zbyt częstych wizyt i że chciałby, aby Jadwiga miała więcej czasu tylko dla siebie. Mamczyk czuje się winny. Jadwiga z kolei obraża się na Michała za jego wybuch. Małżonkowie nie mogą dojść do porozumienia i w efekcie Fołtasiówna wyprowadza się z domu. Z powodu trudności rodzinnych bardzo słabo wypada również w pierwszej części zawodów sprinterskich.
Sytuację postanawia ratować Renata, córka profesora. Namawia zakochanego w niej Ciapułę, żeby przemówił Michałowi do rozsądku. Niestety, Ciapuła, który nie ma wyczucia, jedynie obraża Michała i ten przypadkowo nokautuje boksera. Wybucha skandal, a Karcz boi się zemsty Ciapuły.
Obaj spotykają się na chodach w parku, nieopodal domu Karcza. Wtedy nadbiega Jadwiga, by obronić Michała. Ciapuła nie chciał się jednak mścić. Chciał jedynie przeprosić, że obraził Michała. Dzięki tej sytuacji małżonkowie godzą się. Fołtasiówna wygrywa swój ostatni, decydujący bieg, a Michał jedzie do Edynburga. Załatwił mu to Mamczyk, włączając go do delegacji działaczy sportowych.
Michał jest uradowany. Humor psuje mu tylko to, że w relacji telewizyjnej z Edynburga nie zostaje przedstawiony z nazwiska, lecz jako… mąż Fołtasiówny. (PŚ)
„Szkoda nadal pomijanych tematów komediowych, które byłyby w większym stopniu zwierciadłem naszych perypetii w powojennym piętnastoleciu. Wydarzenia, o którym mówi film Barei i Turandota, mogłyby mieć miejsce nawet ćwierć wieku temu. Dlaczego nie zrobi się komedii rozgrywającej się w »kołchozie« mieszkaniowym, dlaczego zapomina się o procesie asymilacji elementów wiejskich w miastach i na odwrót: inwazji obyczajowości miejskiej i techniki na wieś. Tylekroć wyśmiewane tasiemce radiowe »Matysiakowie« i »W Jezioranach« usiłują po swojemu zapełnić lukę, spenetrować teren, który omija zarówno film jak i literaturę. Tyle na marginesie. »Mąż swojej żony« Barei jest filmem zbudowanym solidnie; jest to solidność - powiedziałbym - przedwojenna. Gustowne wnętrza, niewątpliwe kontrasty (sport-muzyka), tradycyjne i wypróbowane konflikty małżeńskie (zazdrość, rozbieżne zainteresowania zawodowe), na drugim zaś planie wiośniana miłość maturzystki i młodego sportowca. Wszystko jest na swoim miejscu, funkcjonuje dosyć sprawnie. To prawda - zdarzają się niezbyt rozbudowane dialogi zdradzające sceniczny rodowód scenariusza - ale można je znieść. Są dłużyzny - ale do wybaczenia. Są zalążki problemu obyczajowego (kult gwiazd sportowych), tak że film jest do wybronienia wobec bardziej wymagających odbiorców. Jest kulturalne aktorstwo - choć niezbyt wysokiej klasy. Tak więc powstała komedia na zasadzie kroplomierza: kropla jednej mikstury plus kropla innej; całość zrównoważona; nie budzi zachwytu, nie jest w stanie wywołać sprzeciwu. Na tle innych komedii, jakie oglądaliśmy ostatnio, »Mąż swojej żony« robi, oczywiście, dodatnie wrażenie i debiutujący reżyser nie ma powodu, aby wypierać się swego dzieła. Tylko lękałbym się przed pochopnym wiwatowaniem: »nareszcie«!”.
Konrad Eberhardt, „Bez sprzeciwu, bez zachwytu”, „Nowa Kultura”, 1961, nr 17
„Należał nam się taki zwyczajny, normalny, spokojny, komediowy film jak »Mąż swojej żony« Jerzego Jurandota oraz jednego z najmłodszych, początkujących reżyserów filmowych - Stanisława Barei. Jurandot z uśmiechem zwraca nam uwagę na karykaturalne dysproporcje, na nadmierne faworyzowanie osiągnięć sportowców w porównaniu z innymi dziedzinami życia. Śmieje się, ale nie wyszydza. Dlatego też w rezultacie biegająca jak strzała Fołtasiówna jest również uroczą i dzielną dziewczyną jak jej mąż, zdolny muzyk nie mający wcale powodu, aby popadać w kompleks niższości. Scenariusz przypomina w sposób bardzo dowcipny, w zręcznie skonstruowanych sytuacjach i pełnych humoru dialogach, że ruszanie głową i przytomność umysłu to cechy równie wartościowe, godne rozwoju i poparcia, co rewelacyjne wyniki osiągnięte za pomocą niezwykle szybkiego przebierania nogami. Tu się nikt nie wyśmiewa ze sportu. Autorzy chcą go po prostu ożenić ze zdrowym rozsądkiem. Nic więc dziwnego, że w tej zabawie wziął również udział nasz najlepszy sprawozdawca sportowy Bohdan Tomaszewski, przyczyniając się walnie do podniesienia sportowej atmosfery filmu. W sumie udana komedia, dobra zabawa, w trafnie dobranym zespole aktorskim. Dużo warszawskich realiów i warszawskiego humoru”.
Bohdan Węsierski, „»Mąż swojej żony«, czyli udane małżeństwo”, „Express Wieczorny”, 4.04.1961
„Temat aż prosił się o umuzycznienie, czego reżyser (i scenarzysta) nie uczynili, odbierając szansę na większy aplauz sobie, widzom zaś - na odrobinę bodaj zabawy ze spięć środowiskowych: sportowcy-muzycy. Jakaż szkoda, że mąż Fołtasiówny, a więc druga strona jej sportowych medali, jest tylko »mężem swojej żony«, wyabstrahowany z uprawianego przez się zawodu. Enigmatyczny wątek jego kariery kompozytorskiej sprawia, że miast przydać blasku i dowcipu filmowi, muzyka pełni w nim rolę nieszkodliwego statysty. Ot, po prostu scenarzysta chciał pokazać naszą monstrualną faworyzację sportowców, a ponieważ kontrastowo może być u nas zdeprecjonowana tylko muzyka, więc dla uzyskania potrzebnych point mąż Fołtasiówny jest kompozytorem. Lecz nic więcej z tego nie wynika dla filmu i muzyki, ani też dla widza, który w innych filmach (niekoniecznie muzycznych i komediowych) słyszał wiele intensywniejszą muzykę, a co ważniejsze - daleko lepiej nagraną. Piosenka Marka Sarta, która płynie z głośnika na pustym stadionie, w sensie pomysłu sytuacyjnego odbiega od sztampy wykonawczej (tzw. teatralnej interpretacji), natomiast jeśli chodzi o nagranie (i nagranie całej muzyki Sarta do tego filmu) sprawia wrażenie pierwszego »dźwiękowca«. Muzyka wychodzi z całkowicie obciętym »dołem«; miast celnej w pomyśle, dopasowanej do klimatu filmu, ostrej »szczekającej« akordami harmoniki jazzowej - słyszymy lemoniadowe ple-ple, nagrane technika z lat trzydziestych. Aż wstyd słuchać”.
Lech Terpiłowski, „Zapiski melomana. Pod pretekstem filmu...”, „Sztandar Ludu”, 22‒23.04.1961
„Jest tu polska, współczesna obyczajowość; w jakimś zakresie są polskie współczesne realia, nie abstrakcyjne i nie udziwnione; jest pewna satyra społeczna na jakieś powszechnie występujące zjawiska socjologiczne i psychozy; są nawet pozory ciętości satyrycznej i w sumie mnóstwo zdrowego rozsądku - tylko jakże banalne, oczywiste i mało ambitne to wszystko... Komedia Jurandota wyśmiewa powszechną psychozę sportomanii i zmonstrualizowaną pozycję, jaką sportowcy zajmują w naszym życiu współczesnym. Próbuje wyśmiewać ten światek, usytuowany w hierarchii społecznej niewymiernie wysoko w stosunku do swej rzeczywistej wagi. Próbuje to wykpić, zestawiając świat sportowców z ludźmi reprezentującymi twórcze wartości o dużo istotniejszym ciężarze gatunkowym, jak w tym wypadku ludźmi muzyki czy w ogóle twórczymi artystami. Robi to na zasadzie komediowo »żelaznej«, choć jednocześnie najbardziej oklepanej, żeniąc poważnego kompozytora z mistrzynią sportu. Oczywiście, że w tym ustawieniu kompozytor i jego muzyka schodzą na drugi plan, pan Karcz staje się cieniem Fołtasiówny, domowym popychadłem i w ogóle idiotą. Co więcej, dzieje się tak nie tylko w oczach sportowców czy ich milionowych kibiców, ale również w oczach władz państwowych (spraw paszportów, wyjazdów zagranicznych, prasy i reklamy). Przecenianie sportu i związana z tym przesada - to od lat temat dowcipów, niemal tak banalny jak satyra na demokrację »w ogóle«. Toteż trudno wszystkie zawarte tu pomysły nazwać oryginalnymi. W gruncie rzeczy jest to nadzwyczaj zręcznie zmontowany stek najbardziej oklepanych kawałów z brodą”.
Andrzej Braun, „Mąż swojej żony”, „Zwierciadło”, 1961, nr 17
„Tati to to nie jest, ale śmiać się można. »Mąż Fołtasiówny«, sztuka Jerzego Jurandota, którą debiutujący jako reżyser filmowy Stanisław Bareja wziął na warsztat filmowy, nie rości sobie pretensji ani do odkryć obyczajowych czy psychologicznych, ani - tym mniej - do humoru filozofującego. Nie wykracza poza obraz schematów sytuacyjnych z owym konfliktem małżeńskim, w którym popularność żony-lekkoatletki usuwa w cień zapomniane walory męża-kompozytora. […] Istotne […] znaczenie i wartość filmu Stanisława Barei polegają na tym, iż dostarcza on dobrej zabawy, łatwej dla każdego, a wolnej od złego smaku i łatwizn. Humor w tym filmie jest prosty, chciałoby się powiedzieć: zdrowy, sytuacje niewyszukane, ale oparte na realistycznej obserwacji, refleksyjki obyczajowo-społeczne prościutkie, ale trafne, konstrukcja jasno zarysowana, robota rzetelna, unikająca rozsądnie eksperymentowania formalnego, trzymająca się materiału obserwacji, obficie nagromadzonego. Stanisław Bareja zrobił film dla masowego widza, pamięta o nim, pragnie, aby się bawił, lecz także, aby patrzył krytycznie na obiekt żartów. To poważne traktowanie widza jest stanowiskiem godnym odnotowania, jako że nie tak częstym w polskim filmie komediowym. Pod względem aktorskim film nie wyróżnia się niczym uderzającym, jakkolwiek trzeba stwierdzić, iż Bronisław Pawlik ma duże wyczucie komizmu i umie to wykorzystać, a Mieczysław Czechowicz również nie od dziś jest znany ze swych talentów komicznych”.
Stanisław Grzelecki, „Szarganie nader pożyteczne”, „Życie Warszawy”, 6.04.1961
Film skierowano do produkcji 19 maja 1960 roku.
Zdjęcia rozpoczęły się 11 lipca 1960 roku, wcześniej jednak, bo już w czerwcu, zarejestrowano fragmenty Memoriału im. Kusocińskiego, które użyto w filmie w scenach meczu lekkoatletycznego Polska ‒ Anglia.
Budżet filmu wyniósł 4,5 miliona złotych, co sprawiło, że „Mąż swojej żony” był w tamtym czasie jednym z najtańszych polskich filmów.
Kolaudacja odbyła się 5 stycznia 1961 roku.
Stanisław Bareja dość długo czekał na możliwość zrealizowania debiutanckiego filmu. Wcześniej, przez kilka długich lat był drugim reżyserem przy filmach Jana Rybkowskiego i Antoniego Bohdziewicza. Od początku interesowała go jednak komedia, więc gdy tylko pojawiła się szansa wsparcia przez Jerzego Turandota, znanego autora satyrycznych sztuk teatralnych, Bareja zdecydował się wspólnie napisać scenariusz.
Dziś trudna wyobrazić sobie Bareję jako reżysera innych filmów niż komedie, ale wybierając ten gatunek na początku lat 60., sporo jako debiutant ryzykował. Większość kręconych wówczas komedii nie podobała się ani widzom, ani krytykom. Po wielkiej klapie filmu „Ostrożnie, Yeti!” Andrzeja Czekalskiego przestano wręcz wierzyć, że w Polsce jakaś komedia może się udać.
Bareja osiągnął już jednak dzięki asystenturom sporą sprawność realizatorską i wiedział, z czym w komedii jest najtrudniej. Unikał w „Mężu swojej żony” klasycznych gagów i chwytów typowych dla komedii slapstickowej, prowokujących widzów do wybuchów śmiechu. Zależało mu raczej na bezpretensjonalnej komedii, która wprowadzałaby widza w pogodny nastrój i wywoływała pogodny uśmiech.
Scenariusz Barei i Jurandota został oparty na popularnej farsie „Mąż Fołtasiówny”, autorstwa tego ostatniego, granej już w latach trzydziestych, a w 1960 roku przypomnianej przez stołeczny teatr „Syrena”. Tytuł odnosił się do kariery polskiej mistrzyni olimpijskiej w sprincie z 1932 roku. W czasie jej największych tryumfów funkcjonowało podobno powiedzenie „Walisiewiczównej biedny mąż”. Film, którego akcję przeniesiono w lata 60., opowiadał o nieporozumieniach małżeńskich wynikających z nietypowej roli kobiety w związku, a ostrze satyry wymierzone było przeciwko szałowi sportowemu, który niejako deprecjonował inne dziedziny życia.
Bareja ujawnił w swoim debiucie coś, co można by nazwać zmysłem nie tylko komediowym, a szerzej - filmowym. Namówił Jurandota na szereg przeróbek jego sztuki, co wzmocniło dramaturgię i dynamikę całej historii. „Postanowiliśmy przede wszystkim - tłumaczył reżyser przed przystąpieniem do zdjęć - wyzyskać nieograniczone w porównaniu z teatrem możliwości inscenizacyjne filmu. W związku z tym niektóre partie sztuki […] poważnie się rozrosły, zasadniczy charakter, kościec akcji, pozostał jednak ten sam. Rozbudowaliśmy głównie pierwszą część (w sztuce I akt) - zamiast zwierzeń męża Jadwigi, który staremu profesorowi opowiada o perypetiach w pożyciu małżeńskim, pokażemy naszych bohaterów od początku ich wspólnego życia. Poza tym rozbudowane będą partie sportowe, w teatrze pozostające jedynie na marginesie akcji. (Stanisław Bareja, „»Ekran« rozmawia”, rozm. przepr. T. Sobańska, „Ekran”, 1960, nr 29)
Miejscem akcji była Warszawa, jeszcze odbudowywana, a w filmie pokazana w sposób niebywale estetyczny, zwracający uwagę na oryginalną architekturę miasta. Ma jednak rację Maciej Łuczak, pisząc w biografii Stanisława Berei, że chwyt ten miał także pewien cel propagandowy: „Nasz Drogi Widzu! Pośmiej się z perypetii małżeńskich sprinterki Jadwigi Fołtasiówny i kompozytora Michała Karcza, a przy okazji zobacz, jak pięknie rozkwitła nam Warszawa, stolica Polski Ludowej!”. (Maciej Łuczak, „Miś - czyli rzecz o Stanisławie Barei”, Pruszyński i S-ka”, Warszawa 2002, s. 40).
W ten sposób w „Mężu swojej żony” ujawnia się cecha wszystkich komedii Barei nakręconych w latach 60.: krytyka i ironia nie wykraczały poza to, co aprobowała i pochwalała władza. (PŚ)